piątek, 23 grudnia 2011

Czego chcesz od nas, Panie?

  Zapytuje w przepięknym hymnie Jan Kochanowski. Czy złota? Czy skarbów? Nie. Nasze serce jest najcenniejszym darem, jaki możemy złożyć w podzięce Panu Bogu, za Jego hojne dary.



Co Jan z Czarnolasu cudownie puentuje:
Wdzięcznym Cię tedy sercem, Panie, wyznawamy,
Bo nad to przystojniejszej ofiary nie mamy.

Zatem najważniejsze jest serce. Jego pragnienia. Jeśli skierowane są ku Panu Bogu, to dobrze. Bo tak ma być. Bo to jest właśnie podstawowy cel istnienia serca człowieczego, istnienia człowieka w ogóle.

Ten krótki wywód może prowadzić do przekonania, dość rozpowszechnionego dzisiaj, że liczy się tylko serce, a reszta spraw jest mało istotna. Uwaga tu na słowo "tylko". Owe "tylko" dla wielu zagubionych dusz stanowi duchową podpórkę, by realizować swoje życiowe wizje. By odrzucać życie religijne, Kościół, sakramenty, ale czując, że jednak "coś w tym jest", twierdzić: ja nie potrzebuję pośredników. Kościół mi nie jest do niczego potrzebny. Liczy się "to", co w sercu mam. A "to" najczęściej jest pustką lub ułudą. W wersji mniej radykalnej postawa "tylko serce" może wykrzywić pojmowanie religijnej tradycji, jako zacofanej. Po co tyle kościołów, po co zdobienia, witraże, kosztowne złote naczynia? Po co kadzidło, procesje, feretrony? Po co odświętny strój, po co czyste, wypastowane buty, schodząc już do spraw najbardziej przyziemnych. Mogę w niedzielę sturlać się z łóżka, założyć byle co i ewentualnie przejść się do kościoła. Przecież liczy się tylko to, co mam w sercu. O właśnie, a co ty człowiecze naprawdę w swoim sercu masz?


A jednak złoto
Kościół w swej mądrości zawsze postrzegał człowieka jako byt duchowo-materialny. Tacy zostaliśmy stworzeni, dobrze stworzeni. Mamy stawać się coraz bardziej duchowi, ale nie zdołamy tego uczynić lekceważąc naszą materialną naturę. Ona jest nam dana również po to, by pomóc w duchowym wzroście. Mamy ją traktować jak pomocne narzędzie i przezwyciężać, jeśliby próbowała nami zawładnąć. A próbuje nieustannie za podszeptami duchowego oszusta.
Stąd prawdę, że serce jest najważniejsze trzeba uzupełnić także złotem i skarbami, dla których właściwe miejsce jest szczególnie w kościele. Dlaczego?
Po pierwsze, składając hołd Panu Bogu, ofiarowujemy z czystą intencją zawsze to co najlepsze i najcenniejsze nie tylko duchowo ale i materialnie. Ofiarując złoto, kadzidło i mirrę Mędrcy ze Wschodu nie mogli się mylić, skoro w swoich głębokich poszukiwaniach odnaleźli Prawdę, a co istotne, ich dar został przyjęty. Wiemy, że wiele darów i ofiar składanych przez ludzi nie było przyjętych. Pierwsze morderstwo człowieka, było skutkiem Kainowej nieczystej ofiary, odrzuconej przez Boga.
Po drugie, ofiarując Stwórcy skarby, człowiek wzrasta duchowo i materialnie. Choćby światowe umysły nijak nie mogły tego zbilansować w swoich karłowatych kalkulacjach zysków i strat.
Zatrzymajmy się nad tymi skarbami.


I skarby
To nie tylko precjoza, ale przede wszystkim to najlepsze, najpiękniejsze, co rodzi przyroda i co człowiek zdoła wykonać mocą talentów, ducha i rąk mu danych. Niedościgła sztuka religijna katolickich katedr, architektura, malarstwo, witraże, rzeźby, muzyka porywały i porywają serca ku górze. Wątpiących musi niepokoić myśl, jakiż duch kierował ludźmi, tworzącymi tak genialne dzieła. Jest wiele skarbów pozornie skromnych, które możemy ofiarować, dorównujące rangą, a może i cenniejsze od złota i genialnych fresków. Skarbem są kwiaty ułożone troskliwą ręką zdobiącą ołtarz. Skarbem są naturalne woskowe świece, palące się z trudem, owoc pracy pszczelego roju i rąk ludzkich. O najważniejszej ze świec, Paschale, mówi Wielkosobotni Exultet:
W tę noc pełną łaski przyjmij, Ojcze Święty, wieczorną ofiarę uwielbienia, którą Ci składa Kościół święty, uroczyście ofiarując przez ręce swoich sług tę świecę, owoc pracy pszczelego roju. Znamy już wymowę tej woskowej kolumny, którą na chwałę Boga zapalił jasny płomień. Chociaż dzieli się on użyczając światła, nie doznaje jednak uszczerbku, żywi się bowiem strugami wosku, który dla utworzenia tej cennej pochodni wydała pracowita pszczoła.
 
Skarbem jest dzwon poruszany ręką ludzką za sznur przywiązany do wahadła. Kołysząc się głosi chwałę Najwyższego, wzywa do modlitwy na Anioł Pański, na Mszę, Nieszpory. Skarbem jest oliwa dolewana do wiecznej lampki przy Tabernakulum. Paląca się, bo człowiek o niej pamięta. Jest wiele takich skarbów cichych i pokornych, będących głupstwem dla świata, a tak cennych dla naszego Pana. Cennych ludzką troską, by służyły chwale Najwyższego. Cennych ludzką pamięcią o dolaniu oliwy, by lampka nie zgasła. Cennych pamięcią o dzwonie, który w południe trzeba rozkołysać konopnym sznurem. Ta ludzka pamięć to prawdziwa modlitwa. To gorliwość o dom Pański, gdzie duch i materia wspólnie głoszą chwałę Bożą. Bo czymże jest wieczna lampka, paląca się lub nie, staraniem lokalnego Zakładu Energetycznego, albo dzwon bijący na impuls z komputera. Gdzie są te serca, co powinny pamiętać?


Dzwon i kadzidło
Bo gorliwość o dom Twój pożera mnie [Ps 69.10], woła Psalmista. Tak nam dziś brakuje tej roztropnej gorliwości, nie napędzanej płytkimi emocjami. Gorliwości budującej wiernego i pociągającej tych, którzy łaski wiary jeszcze nie przyjęli. Nie wiemy, co porwie serce człowieka. Czy myśl, czy wzrok, czy słuch a może woń? To wszystko jest nam dane po to, by lepiej poznać i wielbić Stwórcę. Tak jak wielbią Pana niemieccy Trapiści czy Franciszkanie Niepokalanej z Cassino.

Poranna Msza św. konwentualna w niemieckim Mariawald gromadzi zakapturzonych Trapistów odzianych w białe habity. Garstka wiernych klęczy w przeznaczonej dla nich części kościoła. Niespieszny rytm liturgii odprawianej z pieczołowitością, cichy śpiew i łacińskie modlitwy unoszą się ku niebu. W centralnym miejscu prezbiterium wisi sznur biegnący do strzelistego sklepienia kościoła. Na Podniesienie, gdy celebrans unosi Hostię ku górze, jeden z mnichów pociąga za sznur. Głęboki ton dzwonu niesie po okolicznych zboczach i lasach nowinę, że oto teraz Chrystus Pan ofiarowuje się za nas.

Sobotni wieczór w jednym z warszawskich kościołów. Ojcowie i bracia z włoskiego Zakonu Franciszkanów Niepokalanej kończą przygotowania do uroczystej celebry. Czciciele Matki Najświętszej w dzień Jej poświęcony, sprawują Mszę św. tak, jak w pobożnych duchowych radach czytamy: jakby to była ich pierwsza albo ostatnia Msza św. Uroczysta procesja do ołtarza, śpiew gregoriański, asysta wyższa, okadzanie celebransa, służby liturgicznej i wiernych. Po tym świątynia napełnia się niezwykłą wonią. Wonią ziół, olejków eterycznych, aromatycznych żywic. Ta piękna woń kadzidła nie tylko uzmysławia nam symboliczne wznoszenie się naszych modlitw ku Bogu. Uzmysławia nam nomen omen, że właśnie zmysły są po to, by unosić nas ku Bogu. I wzrok, i słuch, i dotyk, i powonienie. Dlatego Kościół ofiarowuje te skarby Najwyższemu i nam wiernym, byśmy podążali właściwą drogą. Tym skarbem jest też mirra i bergamotka, żarzące się w trybularzu, dla większej czci i chwały Bożej i dla naszego pożytku.


I pustynia
A czy Ojcowie Pustyni nie są koronnym dowodem na to, że tylko serce..? Właśnie oni oddali wszystkie ziemskie skarby, by ogołoceni oddawać cześć Najwyższemu. I my to naśladujemy na miarę naszego ducha, żyjąc w świecie, gdy ochoczym sercem "ogołacamy" się ze skarbów. Bo wiemy, że Matka Kościół prowadzi nas różnymi drogami do jednego celu. Drogą pustynnej ascezy św. Jana Chrzciciela i drogą św. Józefa z Arymatei, ofiarowującego cenny grobowiec dla pochowania Umęczonego Ciała. Pomiędzy jest niezliczona ilość dróg. Dlatego zachwycamy się przepychem papieskich ceremonii, będących odbiciem chwały niebieskiej i zachwycamy się ascezą mnicha, składającego w pustynnej grocie ofiarę czystą, będącą odbiciem anielskiej pokory. A wszystkim tym kieruje jeden duch, jedno pragnienie zawarte w słowach poety:
Chowaj nas, póki raczysz, na tej niskiej ziemi;
Jedno zawżdy niech będziem pod skrzydłami Twemi!


R.
październik 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz przesłany do moderatora