środa, 17 lutego 2010

Przed wejściem na stromą ścieżkę

Dzięki łasce Bożej coraz więcej młodych ludzi chce budować tradycyjne, zdrowe rodziny. To impuls i tęsknota nadprzyrodzona, bo świat nie daje ani przykładu, ani zachęty.



Wsparcia w budowaniu takiej rodziny nie należy oczekiwać od bliższych i dalszych, od duchownych i świeckich, w najlepszym razie spotka nas obojętność lub zdziwienie - dlaczego tak chcecie żyć? "Tylko" mąż pracuje? Żona "siedzi" w domu? "Tyle" macie dzieci? Z jednym mężem? Żartujesz czy mówisz poważnie? A kiedy pójdą do przedszkola? Nie pójdą? Co, do szkoły też nie? Tak można? A co z "uspołecznieniem"?

To tylko wybrane, autentyczne pytania, które rodzina będzie słyszeć. Wielokrotnie. Albo spotka ich milcząca dezaprobata, najczęstsza towarzyszka tych, co idą pod prąd. Młodzi chcą żyć życiem prawdziwym, dzięki Bogu. Bo tylko na wierze można takie życie budować. Bo tylko wiara da siłę, by przetrwać burze, które nadejdą na pewno. Młodzi małżonkowie często patrzą z lękiem i niepokojem na przyszłość swoich dzieci. Bo właśnie dzieci są sensem istnienia rodziny, są darem otrzymanym od Stwórcy, talentem, który mamy pomnożyć. Ten niepokój jest uzasadniony. Żyjemy w czasach powrotu niewolnictwa, ubezwłasnowolnienia rodziny, bo niewolnictwem de facto jest przymus szkolny. Państwowe ukazy odbierają rodzicom dzieci, i to dzieci coraz mniejsze. Indoktrynacja, demoralizacja, destrukcja ducha i talentów, to zatrute owoce przymusowej szkoły. Ale nie nad tym będziemy się teraz skupiać. Raczej na tym, w jakich warunkach przyjdzie działać rodzicom, którzy podejmą heroiczną decyzję, by samodzielnie wychowywać i kształcić swoje dzieci. Dodajmy, decyzję jak najbardziej oczywistą i naturalną.

Nauczanie domowe, edukacja domowa, edukacja w rodzinie czy jakkolwiek nazwiemy ten wycinek egzystencji rodziny, pozostaje elementem pewnej całości, którą określamy właśnie jako życie rodzinne. Po prostu normalne życie rodzinne. Bo cóż może być normalniejszego i zwykłego ponad to, że w rodzinie rodzą się dzieci, że tymi dziećmi opiekuje się i wychowuje je matka i ojciec, że elementem wychowania jest także kształcenie, że ojciec jako głowa rodziny zapewnia byt materialny i podejmuje zasadnicze dla tej rodziny decyzje, że rodzina ma życzliwe wsparcie i pomoc dziadków, bliższych i dalszych krewnych, że rodzina umacniana jest w swoich funkcjach przez Kościół i ludzi, którzy są świadomi, że bez normalnych i zdrowych rodzin świat upada, a człowiek degraduje się do poziomu barbarzyńcy.

Otóż żyjemy w czasach, kiedy takich normalnych, zwykłych rodzin już nie ma. Nie, prawie nie ma, tylko nie ma w ogóle. Takie rodziny istniały w przeszłości i muszą odrodzić się, jeśli ludzie chcą uniknąć piekła na ziemi. Czy stwierdzenie, że normalnych rodzin nie ma, nie jest zuchwałością, a co najmniej przesadą? Nie jest. Jest stwierdzeniem faktu oczywistego i prostego. Niestety dzisiejsze umysły spraw oczywistych i prostych nie przyjmują. Owszem, odbywają się sympozja, panele, konferencje na temat kryzysu rodziny, ale tam dyskutuje się tylko o skutkach, często określając je jako przyczyny. Duża część z grona dyskutantów to matki, które marnują swój bezcenny czas i swoje powołanie, porzucając dom dla pracy zawodowej. Czy one wskażą na zasadniczą przyczynę upadku rodziny, jaką jest właśnie praca zawodowa matek, albo przymusowy pobór dzieci do szkół? Nie zrobią tego, nawet nie dopuszczą takiej myśli. Podobnie nie wskażą na tę przyczynę panowie dyskutanci. Z dwóch powodów. Pierwszy zasadniczy: na sympozjum ma panować miła atmosfera. Drugi: panowie sami skwapliwie wysyłają żony do pracy, a dzieci do koszar szkolnych. Stąd jakoś od wielu lat pokłosiem dyskusji o rodzinie są brednie typu: rodziny należy subsydiować, trzeba przeznaczyć większe fundusze na żłobki i przedszkola, wydłużyć urlopy macierzyńskie albo projekty typu „mama w pracy”. Nikt nie proponuje mamy w domu, zniesienia przymusu szkolnego, zastopowania grabieży podatkowej rodzin, likwidacji przymusu emerytalnego.

Ale dlaczego twierdzimy, że normalnych rodzin już nie ma? Ponieważ ta normalność, na którą składają się wszystkie wcześniej wymienione elementy, a brak choćby jednego z nich powoduje większą lub mniejszą ułomność, to współcześnie niezwykle wysoko wyśrubowane kryteria. Na wiele z nich rodzina nie ma wpływu. Choćby na dziadków. Starsze pokolenie żyje w nirwanie jaką zapewnia przymusowy system emerytalny. Jest to trujący system pasożytujący na pracy młodych pokoleń i generujący coraz większe długi społeczne. Nie to jednak jest jego najgorszą cechą. Wygenerował on nieuleczalną u starszego pokolenia mentalność beztrosko-egoistyczną, poczucie swobody i braku zobowiązań, a raczej oczekiwanie na adorację i troskliwość młodego pokolenia. Nie zwraca się przy tym uwagi na to, że owe młode pokolenie nie zostało wychowane a jedynie wyhodowane, spędzając większość aktywnego czasu w warunkach koszar szkolnych, w przypadkowej gromadzie, że więzy między rodzicami i dziećmi, dziś już dorosłymi, są mocno nadszarpnięte. Brak jest zrozumienia w sprawach podstawowych, że młodzi borykają się z problemami duchowymi i materialnymi, często nie otrzymali nic, poza pustą i bezwartościową edukacją szkolną i po omacku próbują budować życie rodzinne. Niegdyś symbolem jałowej pustki życia starszego pokolenia były autokary pełne niemieckich emerytów, poszukujących emocji w ekskursjach po Europie i świecie. Dziś ich śladem podążają polscy emeryci, pobożnie motywując swoje peregrynacje „pielgrzymką” do miejsc świętych. Niezłe alibi, ale efekt jest ten sam. Inni mają wzrok wlepiony w telewizyjne seriale, w szpalty gazet, albo resztki sił angażują w ubóstwiane grządki na działce czy inne hobbies. Chyba dopiero śmierć ich od tych nałogów oderwie. Stąd miłość i przywiązanie, jakie z natury powinno łączyć starsze i młodsze pokolenia, współcześnie zostało zdegenerowane do poziomu sentymentalizmu z seriali TV albo ułomnych relacji opartych na egoistycznych emocjach, w których strona silniejsza chce narzucić swoją wolę i wizję wzajemnych relacji. Wcale nierzadkie są skrajne sytuacje całkowitej izolacji i bolesne zerwanie więzów między rodzicami i dziećmi.

Młodzi rodzice muszą liczyć przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, na siebie. Żyjąc wbrew temu, czego żąda świat, byliby skazani na pewną porażkę, gdyby nie to, że otrzymują potężne wsparcie z Nieba. Stąd wiara i ufność są konieczne w naszej wspinaczce tą stromą ścieżką.

Krajobraz przed bitwą
Oto docieramy do krytycznego momentu decyzji o wychowaniu i nauczaniu dziecka w domu. Wszystko co wcześniej napisano, to tylko zarys sytuacji w jakiej się znajdujemy. Otoczenia i warunków w jakich przyjdzie nam walczyć. Bo chyba zdajemy sobie sprawę, że walka dopiero się zaczyna. Walka o nasze dzieci, o rodzinę, czyli o sprawy najważniejsze, dla których żyjemy. To krajobraz przed bitwą, dla każdego indywidualny, ale każdy odnajdzie tu fragment swojej biografii. Warto zrobić takie rozeznanie. Będziemy szybować wysoko na skrzydłach wiary i rozumu. Obydwa skrzydła muszą działać niezawodnie, bo siły tego świata sprzysięgły się przeciwko nam. To nie jest jakaś górnolotna sententiola, ale twarda rzeczywistość. Tak jak ostrzega egzorcysta: największym sukcesem szatana jest to, że rodzice pozwolili odebrać sobie dzieci, że zaniechali ich wychowania. Dlatego wiara da nam siły do walki i duchową moc, bez której jesteśmy igraszką ciemnych sił, a rozum poprowadzi nas zgodnie z ewangeliczną radą byśmy byli roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie (Mt 10, 16).
Ta refleksja to wstęp do następnych tekstów na temat wychowania i nauczania dzieci w domu. Być może będą pomocne dla tych, którzy tak chcą wychowywać swoje dzieci, bądź już podjęli trud edukacji domowej.



Rubinowicz
luty 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz przesłany do moderatora