wtorek, 28 sierpnia 2012

Julia, czyli bez szkoły jest życie


   W czasach, gdy garstka rodziców próbuje budować normalne życie rodzinne, czyli takie, gdzie mama i dzieci są w domu, a ojciec jest głową rodziny. Gdzie dom tętni życiem, a rodzina jest żywym organizmem i żyje inaczej niż dekretuje to świat. Tej garstce rodziców dedykujemy krótki tekst.

    Napisany przez Julię, młodą panienkę wkraczającą w dorosłość. Julia nigdy nie chodziła do szkoły i mając komplet świadectw szkolnych z wysokimi ocenami, swoje serce i refleksje kieruje ku sprawom istotnym. Bynajmniej nie jest to szkolna edukacja i świadectwa, którym tak nachalnie hołduje współczesny świat.

                 W DOMU NAJLEPIEJ
    Z nadejściem roku szkolnego nawet mniej bystry obserwator dostrzega dzieci maszerujące rano z plecakami i tornistrami. Nietrudno się domyślić, że posiadacze tych pokaźnych bagaży idą do szkoły.
    Gdyby ów obserwator zajrzał w okna pewnej niezwykłej, jak na dzisiejsze czasy, rodziny, ujrzałby całkiem odmienną scenę. Oto w jasnym pokoju właśnie przebudziły się dwie siostry. Po chwili słychać tupot trzeciej, najmłodszej dziewczynki, która z promiennym uśmiechem wbiega do pokoju i woła „cieść!”. W tym momencie zostaje schwycona przez starsze siostry i posadzona na łóżku. Mała przez chwilę opiera się, potem daje jednak za wygraną i zaczyna baraszkować z siostrami wśród poduszek.
 
    Ten miły epizod to tylko niewielki fragment życia rodziny, w której dzieci uczą się w domu. Jakże to odmienny obraz od szkolnej rzeczywistości! W domu tym, mimo obowiązków i licznego rodzeństwa, panuje spokój, radość i harmonia. Nie ma ocen, planu lekcji, nauka jest wtedy, gdy przychodzi na to właściwy czas. W przeciwnym razie życie stałoby się sztywne i straciłoby swój naturalny rytm, bo edukacja w domu, to nie tylko przerabianie fizyki, matematyki, czy historii, ale również to wszystko, czego uczą rodzice. Ileż razy mama pokazuje dzieciom jak narysować ładnego kwiatka, albo człowieczka! A tata? Nieraz pomaga zrobić coś niezwykłego na komputerze. Choć potem nierzadko uczniowie przerastają mistrza i tata ze zdziwieniem stwierdza, że o pewnych możliwościach komputera nie wiedział. W tej chwili, być może, nasz obserwator zapragnąłby stać się jednym z domowników, aby również zakosztować ich radości. Musiałby jednak uświadomić sobie, że dni nie składają się jedynie z takich chwil. Należy solidnie przerobić program szkolny, by zaliczyć egzaminy końcowe. Oznacza to, że trzeba się uczyć także i tych przedmiotów, których się nie lubi. O ile jest to jednak przyjemniejsze, gdy nauka jest w domu, wśród najbliższych i nie ma przymusu, aby ślęczeć wyznaczoną ilość godzin w szkole. Chociaż pracy jest niemało. Nauka z zakresu programu szkolnego mocno wkracza w rodzinne życie, z pewnością zbyt mocno. Edukacja domowa jest jednak w dzisiejszych czasach i tak najlepszym sposobem na życie rodzinne. Nauka na pewno nie stanowi najważniejszego celu, dlatego nie jest traktowana w myśl powiedzenia „najpierw nauka, potem przyjemności”. Niekiedy trzeba z niej zrezygnować na rzecz jakiejś przyjemności, która działa „odświeżająco” na umysł. Czasami lepiej np. pójść do lasu na grzyby. W końcu grzybobranie jest o wiele milszym sposobem na spędzenie czasu niż przerabianie programu szkolnego. Szczególnie jeśli takich wypraw nie traktuje się jako edukacyjne, nie chodzi z atlasem grzybów, aby każdy znaleziony okaz , choćby i trujący, dokładnie rozpoznać i szczegółowo opisać. Edukacyjność nie jest miła w życiu codziennym, dlatego jest oddzielny czas na naukę i przyjemności. Człowiek, nawet nie uczący się biologii, czy innych wyszukanych przedmiotów, może także zdobyć dużą wiedzę, czy to z naturalnej ciekawości, czy też z konieczności. Dlatego zbierając grzyby, choćby bez atlasu, ale z tatą, który się na nich zna, po pewnym czasie bez trudu rozpoznaje się różnorakie gatunki. Przy okazji można się też dowiedzieć, że wszystkie smaczne grzybki cechuje niestety „złośliwość”. Niejeden grzybiarz się z tym zgodzi, zwłaszcza jeśli zdarzyło mu się wrócić do domu z nikłym zbiorem.

    Nasz obserwator mógłby zadać pytanie: „Jaki jest tak naprawdę wizerunek edukacji domowej?”. Mimo obciążającego programu nauczania i obszernego materiału, z pewnością nie ma tej presji, która jest w szkole. W domu nawet najbardziej nieprzyjemne przedmioty stają się mniej uciążliwe lub nawet śmieszne. Jak to śmieszne? Cóż… Chyba każdy tata wybuchnąłby szczerym śmiechem, gdyby usłyszał od swojej córki, że truskawki, które właśnie zjada z wielkim apetytem, nie są soczystymi owocami, ale silnie powiększonymi dnami kwiatowymi, jak podaje podręcznik. Nie oznacza to, że nauka tycząca się programu szkolnego jest traktowana lekceważąco, raczej jako obowiązek, który z lekkim sercem trzeba spełnić. Nie zawsze jest aż tak sielsko jak w powyższej anegdotce. W edukacji domowej nie ma miejsca na chodzenie z głową w chmurach, należy stać twardo na ziemi. Są momenty, kiedy trzeba się ostro zabrać do nauki. Materiału jest wiele, a wymagania na egzaminach wysokie, stąd rodzi się konieczność, by szczegółowo przerabiać podręczniki. Mimo tego wszystkiego, przy takiej nauce nie ma charakterystycznego dla szkolnych uczniów przemęczenia, przygaszenia i ogólnego zmaltretowania. Umysł pozostaje świeży. Potrafi spośród ogromu informacji wydobyć to co ciekawe i wartościowe, znacznie łatwiej i szybciej przyswaja wiadomości; chłonie niczym gąbka. Aby to wszystko przyniosło sukces, bardzo ważne i niełatwe jest opracowanie taktyki opanowania całego materiału. Nasz obserwator byłby bardzo zdziwiony, gdyby się dowiedział, że ową taktykę przygotowuje jedna i ta sama osoba, która gotuje, sprząta, prasuje i… pomaga rysować kwiatki – mama. Należy dodać, że system opracowany przez mamę odnosi rzeczywiście wielkie sukcesy. Zalet edukacji domowej można by wyliczać wiele, ale najważniejszą z nich jest to, że w domu znacznie bezpieczniejsze są przede wszystkim dusze dzieci. Nie są narażone na wiele pokus i niebezpieczeństw, które czyhają w szkole. Poza tym rodzina jest razem. Starsze rodzeństwo widzi dokładnie jak dorasta młodsze, pamięta ich pierwsze kroki, zabawne sytuacje… Dom to zupełnie co innego niż szkoła, istne przeciwieństwo, choć pozornie, dla niektórych, podobieństwo. Mówią, że jest tak jak w szkole: dużo dzieci, wspólna nauka. Dom nie jest przede wszystkim nastawiony na edukację (która tez jest ważna, ale nie najważniejsza). W domu można rozmawiać na „lekcji” – poczubić się trochę i pożartować. Nie ma też potrzeby, aby ściśle wyznaczać godziny nauki i bezwzględnie się ich trzymać. O wiele lepiej, gdy nauka jest dostosowana do rytmu dnia. Można ją wtedy w każdym momencie przerwać, choćby na „Anioł Pański”, czy wspólną zabawę z rodzeństwem. Czy taki styl życia nie jest bardziej odpowiedni, zarówno dla dzieci, jak i dorosłych? Z pewnością jest. Nasz obserwator, być może, polubiłby taki styl życia. Pewnie zadałby sobie jedno pytanie, które tak często pada z ust wielu ludzi: „ Ale co z uspołecznieniem dzieci edukujących się domowo?”. Różnorakich kontaktów na pewno im nie brakuje. Zdarza się za to, że brakuje czasu, z powodu… licznych spotkań. Obserwator byłby zdziwiony. Wszystko w takiej rodzinie jest przecież na odwrót! Dom pełen dzieci, żadne nie uczęszcza do szkoły, mama nie chodzi do pracy, potrafi uczyć i prowadzić dom, a tata znajduje czas, by zabierać pociechy na grzyby. Jak to możliwe?! Z pomocą Bożą wszystko jest możliwe. Trudów, to prawda, jest niemało, ale nagroda w Niebie może być wielka.
  
Tak wygląda edukacja w domu, moja edukacja.
Julia

wrzesień 2011
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz przesłany do moderatora