środa, 2 września 2009

Karuzela

Raz po raz rozlega się głos wzywający do opamiętania. Wśród wielu ważkich argumentów i najsłuszniejszych treści często można usłyszeć takie oto zawołanie: Nie dajmy się zwariować!



Sugeruje ono, owe zawołanie, że jakkolwiek stan wariacji, czy powiedzmy to łagodniej, znacznego odchylenia od normy jest już bliski, to my jednak bronimy się przed tym; trwamy przy zdrowych racjach, nie mówiąc już o zmysłach.
Niestety, zawołanie to jest spóźnione o przynajmniej kilkadziesiąt lat.

Daliśmy się zwariować już dawno temu. Rzecz teraz w tym, czy damy się zwariować jeszcze bardziej. Rozważania o możliwości sanacji na razie pomińmy, jako kwestii, którą należałoby rozpatrywać w kategoriach cudu.

No dobrze, ale w zasadzie czemu ten wywód służy, czyli o co właściwie chodzi? Chodzi o człowieka. O zasady i racje, którymi kieruje się w życiu. O serca i dusze. Unieść taki temat wydaje się niepodobieństwem, a cóż dopiero obronić zuchwały zarzut, że daliśmy się zwariować w sprawach fundamentalnych. Spróbujemy jednak bronić spraw przegranych.

Ptaki podniebne, ptaki przyziemne
Murarz domy muruje, krawiec szyje ubrania. Ten socrealistyczny wierszyk niesie w sobie dydaktykę, będącą bladym odbiciem, by nie rzec, karykaturą prawdy dobrze znanej nam, katolikom. Prawdy o tym, że każdy człowiek jest powołany do wypełnienia swojej roli w życiu. Podczas gdy autor cytowanej rymowanki miał na myśli stosunkowo wąski zakres ludzkiej egzystencji, jakim jest praca zawodowa, będąca tutaj sensem i spełnieniem życia; tak my patrzymy, a raczej powinniśmy patrzeć, z nieporównanie szerszej perspektywy. Z perspektywy powołania człowieka w życiu.

Niestety. Obserwacja codzienności nasuwa natrętny obraz zgodny z intencją autora rymowanki. Serca i umysły ludzkie żyją tylko tym co widzialne, dotykalne, jadalne. Żyją życiem dżdżownicy, jeża, jamochłona albo lisa z nosem skierowanym wiecznie ku ziemi. A przecież stworzone są jako orły do lotów wysokich, podniebnych i korzystania z darów ziemi. Jednym z największych i najpiękniejszych powołań człowieka, a zarazem najbardziej dzisiaj tłamszonym jest powołanie matki. Ten orzeł stworzony by szybował wysoko, dzisiaj przykrojony jest do roli kury grzebiącej. Do roli dodatkowej pary rąk zobowiązanej zarabiać pieniądze na utrzymanie domu. O ironio, te nieliczne matki, które świadomie pozostały w domu, by wychowywać dzieci i chronić rodziny, zostały określone jako kury domowe. To parodia życia. To właśnie one są orłami, które szybują pod wiatr. To one są królowymi w swoich domowych królestwach.

Daliśmy się jednak zwariować
Kobiety uciekają z domu przy lada okazji, gnane tysiącami marnych spraw w poszukiwaniu szacunku i uznania. Bo uznaniem już nie cieszy się największe dzieło, jakie może dokonać człowiek. Dzieło wychowania drugiego człowieka. Matki poszukują miłości tego świata. A przecież obdarzone są miłością czystą i bezwarunkową. Miłością swoich dzieci. Ale ta miłość nie jest w cenie. Dla wielu uciążliwa i nieustępliwa, od której trzeba się odgrodzić żłobkiem, przedszkolem, nianią. Świat jest niezwykle zapobiegliwy i dobrze zorganizowany w oddzielaniu dzieci od rodziców, a szczególnie od matek. Jak powiedział egzorcysta, największym tryumfem diabła jest to, że rodzice przestali wychowywać swoje dzieci.
Wychowanie dziecka to sztuka największa, dlatego przez barbarzyńców traktowana z obojętnością, jeśli nie pogardą. Prawdziwa sztuka i dzieło wymagają poświęcenia, oddania całego serca. Nie znoszą działań połowicznych, z doskoku, part-time.

A gdzie sokoły?
Kontynuując wątek ornitologiczny, trzeba by rozejrzeć się, co porabiają nasze sokoły. W zasadzie ich podobizny można znaleźć w przedwojennych albumach. Zniewieścienie mężczyzn przybiera dziś formy epidemii.
Daliśmy się jednak zwariować. Wokół jak grzyby po deszczu wyrastają kluby fitness, bary tlenowe, solaria i gabinety. Uwijają się specjaliści od pasemek, manicure, tatuaży dla mięczaków. Jest czas na kolegów, mecze i piwko, a w domu mocno wygniecione miejsce przed telewizorem. Nasi panowie skwapliwie korzystają z życia. Obowiązków i honoru jakby ubyło, a pojawiło się tyle nowych możliwości. Słowo ojciec zaczyna pobrzmiewać archaicznie. W tym kontekście nawet groteskowo.

Kret już nie wystarcza
Wciąga nas wir tu i teraz. Jakaś fatalna karuzela.
Daliśmy się jednak zwariować. Fundamenty rodziny trzeszczą w szwach. Czy są jeszcze architekci, którzy projektują domy z miejscem dla starych rodziców, czy rosną już tylko pałace egoizmu? Fundamenty trzeszczą nie tylko od kreciej roboty, ale chwycono już za młoty udarowe. W huku i pyle, w świetle kamer i bez skrępowania rozwala się podstawę naszej cywilizacji. Homodewiacje, „edukacja” seksualna dzieci, przymusowe wcielanie do szkół 6-latków, to tylko nowe narzędzia w rękach ekipy rozbiórkowej. Wszystko to przy akompaniamencie niemiłosiernie zgranej śpiewki o postępie, wyzwalaniu i edukacji. Melodii granej fałszywie bodajże od czasów Rewolucji Antyfrancuskiej. Melodii dziwnie ponętnej, bo coraz to nowe pokolenia nucą i podrygują w jej takt.

Wysiąść z karuzeli
Niełatwo jest pokonać siłę bezwładności i wysiąść z karuzeli. Są tacy, którzy z niej wyskoczyli. Trudny to moment, bo kręci się w głowie i w pierwszej chwili nie ma się czego chwycić. Jest za to twardy grunt pod stopami i można popatrzeć w nieruchomy majestat nieba. Jest wiele metod, choć jedno źródło, by odzyskać równowagę. Na odtrutkę warto wziąć mały katechizm, ot taki dla dzieci pierwszokomunijnych. Przeczytać, a najlepiej, wyuczyć na pamięć odpowiedź na proste pytanie: Na co Pan Bóg stworzył człowieka? W głowie się nie mieści, ale chyba nie znamy odpowiedzi na to pytanie. Odpowiedź brzmi: Pan Bóg stworzył człowieka, aby Pana Boga znał, czcił, kochał i służył Mu, a przez to osiągnął szczęście wieczne. Teraz już nietrudno skojarzyć, kto kręci tą karuzelą i dlaczego tak łatwo daliśmy się zwariować. Po prostu kręcimy się wokół niewłaściwej osi.


Rubinowicz
sierpień 2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz przesłany do moderatora