wtorek, 31 sierpnia 2010

Edukacja domowa - jak zacząć?

O istotnych kwestiach należy mówić często, a najlepiej na okrągło, by ważne treści wbić do głów i do serc coraz bardziej zatwardziałych.



Taką istotną kwestią jest rodzina. Ściślej, relacje rodzice - dzieci, a jeszcze ściślej odpowiedź na, zdawałoby się, proste pytanie: po co są dzieci?

Można silić się na odpowiedzi mądre, mądrzejsze, a nawet naukowe, ale po co, skoro na to proste pytanie jest prosta odpowiedź. Dzieci są darem Pana Boga dla rodziców. Przede wszystkim dla nich. Obowiązkiem, naturalnym prawem i pierwszym zadaniem rodziców jest wychowanie dzieci dla chwały Bożej. Są do tego wyposażeni we wszelkie niezbędne łaski i pomoce. Są również wspomagani w tej nadzwyczajnej pracy przez zastępy niebieskie, jeśli ufnie o to proszą. Wychowanie dla chwały Bożej. Innego celu nie ma. Realizacja tego celu powoduje, że dusze tych dzieci, a najczęściej już dorosłych trafią tam, gdzie ich miejsce czyli do Nieba. Po to zostały stworzone. Tam w Niebie powinny czekać na nie dusze rodziców, bo prawdziwe wychowanie dzieci i wierność powołaniu uświęca życie rodziców. Tak ma być. A jak jest?

Jest inaczej, zupełnie inaczej. Otrzymując skarb bezcenny i przyjmując wielką zań odpowiedzialność, rodzice jakże często chcą się od tego skarbu uwolnić. Jak najszybciej. I uwalniają się, popadając przy tym w niewolę tego świata. Bo świat jest tak zorganizowany i tak tresuje ludzi, by czym prędzej pozbywali się swoich dzieci, skoro już dopuścili do ich narodzin. Rodzice zbyt szybko, zbyt łatwo, pochopnie i bez zastanowienia pozbywają się dzieci. Opiekunki, żłobki, przedszkola, szkoły, obozy, kolonie, przechowalnie dzieci - to wszytko jest po to, by rodzice zajęli się sobą. I zajmują się sobą. Zatem cel bycia rodzicem jest podeptany, bo nie da się wychować dziecka, gdy większość czasu spędza ono z obcymi ludźmi lub samotnie w pokoju obok, z oczami wlepionymi w monitor. Po prostu nie da się. Zbawienie duszy czyli cel istnienia, i rodziców, i dzieci, jest poważnie zagrożony. Przy okazji mamy odpowiedź ,skąd się biorą wielkie biedy tego świata. Rodzice nie chcą się zajmować własnymi dziećmi. Nie chcą i już! Chcą zajmować się sobą i podobać innym, a dzieci jakoś sobie poradzą. Podrzucają je byle komu, byle gdzie, roztaczając przy tym mity o wspaniałych placówkach, zajęciach, wyjazdach, o rozwoju i edukacji, o świetnych panach i paniach, kolegach i koleżankach, o rewelacyjnych metodach itd. A wystarczy tylko popatrzeć na smutne i nieme oczy tych dzieci. Na pustkę, na statystyki samobójstw (praktycznie zamilczane), na późniejsze dramaty w życiu młodzieńczym i dorosłym.

Jednak świat dekretuje, że ma być wesoło i festiwalowo, niezależnie i nowocześnie. Czy mamy dostrajać się do takich tonacji? Nie. To my mamy nadawać ton, czyli po prostu zająć się własnymi dziećmi. Wtedy prawdziwa radość i pokój powróci do naszych rodzin. Na razie paragrafy zostawiają w spokoju dzieci do piątego roku życia. Cóż z tego, skoro dla większości to i tak za długo. Dla garstki rodziców, którzy myślą inaczej problemy zaczynają się, gdy biurokraci zarządzają przymusowy pobór do szkoły. Jakże niewielu jest rodziców, którzy są temu przeciwni. Tylko jednostki decydują się, by samodzielnie uczyć dzieci i oszczędzić im szkolnej mizerii. Co w Polsce jest jeszcze wykonalne. Owszem wymaga to wysiłku, trudów i poświęcenia, w nierzadkich przypadkach heroizmu. Owszem trzeba wielkiego samozaparcia, by być znakiem sprzeciwu. Ale czy mamy inne wyjście, niż to, przez ciasną bramę? Rodzice nawet nie wiedzą, jaki drzemie w nich potencjał, uśpiony zawodzeniem tego świata. Matki nie wiedzą jakimi mogłyby być wspaniałymi matkami, gdyby pozostały w domu i zajęły się dziećmi. Ojcowie nie wiedzą, że potrafią być dzielni, mogą być oparciem rodziny, wzorem dla synów. Na razie wielu z tych niewielu rodziców zastanawia się, "przymierza", chce ale się lęka czy uczyć dzieci, czy wziąć na siebie całą odpowiedzialność za wychowanie, które z natury jest im przypisane. Czemu się jednak dziwić, skoro wyrosło już kolejne pokolenie wyhodowane w szkołach, nie wychowane i wytresowane, by żyć tak jak inni? Tak tak, to my, to o nas mowa. Czemu się jednak dziwić skoro duszpasterze nie widzą, nie chcą widzieć, nie powiedzą ani słowa na temat ruiny rodzin spowodowanych pracą zawodową matek, wyrwaniem dzieci z domów, brakiem wychowania, gnuśnością mężczyzn? Skoro słyszymy z ambon (a raczej zza pulpitów) upomnienia o płacenie podatków, a nie usłyszymy głośnego wołania, że to nie są podatki, tylko jawna administracyjna grabież podkopująca materialny byt rodzin, często zmuszająca do emigracji; że państwo uprowadza dzieci, bazując na rewolucyjnych i antychrześcijańskich paragrafach o przymusie szkolnym.

Łaska jednak działa zawsze i wszędzie. Nie wiadomo skąd pojawiają się rodziny, które chcą żyć inaczej niż dyktuje świat. Chcą żyć normalnie, czyli mówiąc językiem współczesnym - ekstremalnie. Im dedykujemy słowa zachęty, kilka refleksji, które być może będą pomocne, jeśli zapadnie decyzja na tak.

Edukacja domowa dzieci - zaczynamy
Nie będziemy się zbytnio rozwodzić, ani tłumaczyć. W punktach, po żołniersku podajemy przepis. Kto chce, niech czyta. Kto przemyśli i uzna rady za roztropne, niech korzysta:

1. Sprawa pierwsza zasadnicza - skupiamy się na wychowaniu, edukacja jest zawsze drugorzędna, choć pierwszorzędnie będzie zajmować nam czas i przysparzać trudności.

2. Sprawa także pierwsza zasadnicza - decyzje podejmują razem mąż i żona, i tylko oni. Żadne nie jest zmuszane, oboje się wspomagają i są przekonani do tej słusznej decyzji. Lepiej za dużo nie rozpytywać. To ma być bardziej decyzja serca, potem rozumu. W żadnym razie wypadkowa opinii znawców i "specjalistów".

3. Sprawa nadal pierwsza zasadnicza - czysta motywacja: walka o nasze dzieci i rodzinę. Oby nie zakradły się fałszywe intencje: lekki snobizm? moda? zainteresowanie mediów? oryginalność? Możemy być pewni, że takie trujące dodatki wysadzą w powietrze naszą wolę i determinację po roku lub dwóch, jeśli nie wcześniej.

4. Sprawa najpierwsza - ofiarujmy naszą rodzinę, nasze decyzje, nasze zmagania Panu Bogu przez ręce Matki Najświętszej. Prośmy św. patronów, Aniołów Stróżów i potężnych wspomożycieli: św. Józefa i św. Michała Archanioła, bo walka zaczyna się nie na żarty.


A dalej już z górki, a raczej stromo w górę.
5. Bumaga - by spać spokojnie, musimy mieć papier od dyrekcji szkoły publicznej lub uprawnionej prywatnej, wyrażającej zgodę na edukację dziecka poza szkołą. Trzeba się z tym uwinąć przed 31 maja, a także z poradnią - o tym za chwilę. 

6. Wybór szkoły - zanim zaczniemy szukać tej idealnej, prywatnej, gdzie nas zrozumieją i przyjmą z otwartymi ramionami, naobiecują i dotrzymają słowa, a na dodatek będą się miło uśmiechać, sprawdźmy najpierw najbliższą szkołę rejonową, czy nie da się tego z nimi załatwić.

7. A dlaczego nie ta prywatna, idealna, z uśmiechem, gdzie dotrzymują słowa... - bo takich szkół nie ma.

8. Poza tym - im bliżej na przymusowe egzaminy tym lepiej, szkoda pieniędzy na szkoły prywatne i szkoda naszych rozczarowań, mentalność nauczycielska jest wszędzie podobna.

9. Poradnia pedagogiczno-wychowawcza wyraża opinię na temat możliwości edukacji domowej dziecka. Absurd, ale wymagany w paragrafach i taki papier powinniśmy mieć przed 31 maja. A co jeśli się z tym nie zgadzamy? Wtedy trzeba szukać innych rozwiązań albo pokornie uznać, że jest to poświęcenie warte tak wielkiej sprawy. 

10. Rozmowa z dyrekcją szkoły - krótka i zwięzła, pokazująca naszą determinację i silne przekonanie. Nie oczekujmy zrozumienia, nie tłumaczmy się, nie usprawiedliwiajmy, nie przekonujmy. Podjęliśmy decyzję. My rodzice. Kropka. Wszelkie deklaracje tamtej strony trzeba przyjmować z dużą rezerwą.

11. Podanie - na rozmowę bierzemy ze sobą podanie dobrze napisane. Czyli wyleczywszy się z form typu: "Zwracamy się z uprzejmą prośbą o...." albo "Uprzejmie prosimy o wyrażenie zgody na..", świadomi, że nie występujemy tu w roli niewolników czy petentów, możemy zastosować np. taką formułę: "Podjęliśmy decyzję o edukacji naszego syna... Zgodnie z §... ustawy... prosimy o akceptację naszego wniosku..., określenie warunków... itd."

12. Na rozmowę idą oboje małżonkowie lub mąż sam. Panie inaczej rozmawiają z mężczyzną i mamy powinny o tym wiedzieć, a nie wyrywać się same, bo "on nie ma do tego głowy". Nic tak nie drażni ciała pedagogicznego, jak mama gorąco wyjaśniająca zalety wychowania i edukacji dzieci w domu.

13. Mając zgodę dyrekcji, powinniśmy otrzymać ze szkoły program nauczania, wymagania egzaminacyjne z poszczególnych przedmiotów oraz lektury i podręczniki. To bardzo istotne dla nas i zwykle trzeba mocno nabiegać się za nauczycielami, żeby te informacje uzyskać.

14. Trzymamy się z dala od szkoły. Nie kolaborujemy, nie podsyłamy dziecka, nie chwalimy się, nie pojawiamy się tam bez wyraźnej potrzeby. Nasza postawa drażni nie tylko nauczycieli i dzieci w szkole, ale także innych rodziców. Przyjmijmy to do wiadomości i żyjmy dyskretnie.

15. Nie pokazujemy dzieci tylko dlatego, że ktoś "chce je zobaczyć". Pamiętajmy, że rozmawiamy ze szkołą wyłącznie dlatego, że jest administracyjnym egzekutorem państwowego przymusu.

16. Przed nami rok pracy, a w perspektywie egzaminy. Trzeba to dobrze zaplanować, obrać własną, skuteczną metodę uczenia, sposób organizacji życia na co dzień. To temat na osobną refleksję.

17. No, ale ja sobie nie poradzę - mówi wylękniona mama - jak tego wszystkiego nauczyć? Ufaj i proś o światło. Ofiaruj te sprawy i daj się prowadzić Opatrzności. Niebo natychmiast przychodzi z pomocą tym, którzy chcą wypełniać swoje powołanie dla chwały Bożej. Uwierz i proś. Nauczysz dzieci, szybko dojdziesz do wprawy, będziesz uczyć się razem z nimi. Swoimi metodami, każde dziecko inaczej, bo każde jest inne, a oczy matki widzą najlepiej.

Zaczyna się wrzesień. Czy nie warto wyskoczyć całą rodziną na małe wakacje w góry?
Ktoś może zapłonąć słusznym gniewem. Nie będę bawił się w podania, w pytania, zgody, badania. To moje dzieci, moja rodzina, i moje życie. Pełna zgoda i oby takich więcej, ale różnymi drogami możemy wracać do normalności. To co opisane powyżej, mimo że zawiera kompromis, jest mocnym pójściem pod prąd, wspinaczką stromą ścieżką bez asekuracji. Można jeszcze ostrzej obrać kurs do normalności, oceniając roztropnie warunki, siły i własne możliwości. Czasami nie ma innego wyjścia i trzeba podjąć decyzje dramatyczne, jak choćby zacna rodzina uciekająca z Niemiec do USA, chroniąc się przed represjami za nauczanie domowe własnych dzieci. I to w roku 2009 po Chrystusie, w czasach szalejącej tolerancji i milionowych euro-dotacji na popieranie różnorodności i praw człowieka, w zakresie ustalanym wyłącznie przez urzędników, rzecz jasna.

W górę serca
Wspomniany początek września, a szczególnie jego pierwszy dzień, to bolesna data dla naszej Ojczyzny. I dla naszych rodzin. Wybuch krwawej wojny, okupacja. Wtedy surowe paragrafy niemieckiego okupanta zabraniały nauki dzieci. O paradoksie! Dzieci i młodzież na tajnych kompletach zdobywały znacznie lepszą wiedzę niż dziś. Nie było przymusu, był surowy zakaz. I ta współczesna okupacja rodzin, z przymusowym wyprowadzaniem naszych dzieci do koszar szkolnych, do tej szkolnej mizerii niszczącej ducha i talenty dzieci. Czy te okupacje mają ze sobą coś wspólnego? Ta sprzed siedemdziesięciu lat i ta współczesna? Czy można je porównywać? Tak, to dwie strony tego samego medalu. To bezprawna, agresywna, niemoralna ingerencja administracji państwa w delikatny organizm rodziny.

Czy doczekamy wolności i poszanowania naturalnych praw rodziców? Czy dzieciom przywrócimy prawdziwe dzieciństwo? Tak, ale trzeba o to walczyć. Terenem walki jest nasza własna rodzina. Nie musimy myśleć o zbawianiu świata. Walcząc o rodzinę, o własne dzieci, już zbawiamy świat. Długa i trudna droga przed nami, ale dożyjemy jeszcze normalnych czasów. Sursum corda.

R.
31 VIII 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz przesłany do moderatora