poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Dzieci domowe

"Nie chodzą do szkoły? Tak można? Są w domu, z matką? A co z uspołecznieniem? Chowane pod kloszem, jak sobie poradzą w życiu? Podziwiam, ja bym tak nie mogła".



Oczywiście ten podziw jest absolutną hipokryzją, bo współczesne matki skwapliwie pozbywające się dzieci, są zmęczone na samą myśl o zajmowaniu się własnymi dziećmi. Matka, która wychowuje dzieci w domu wywołuje u innych matek z trudem ukrywaną irytację, erupcję retorycznych pytań, takich jak przedstawione powyżej, atakujących to, co jest stanem naturalnym rodziny. Wreszcie wywołuje fałszywą troskę, owe "podziwiam", wyrażające tak naprawdę dezaprobatę i niechęć, a nawet pogardę.

To zadziwiające, ale z podobną reakcją spotykają się kapłani, jakże nieliczni. Kapłani, którzy pokornie i z najwyższą czcią sprawują świętą Liturgię. Szczególnie ci, którzy z własnej woli i pragnienia serca sprawują Msze św. w starym rycie trydenckim. Z własnej woli, a co należy podkreślić, zgodnie z wolą Ojca Świętego. W takich celebracjach nie ma miejsca na własne kreacje, komentarze, zagajenia, aktorstwo skierowane do wiernych i kult człowieka. Jest wspólne skierowanie na Stwórcę - kapłan alter Christus i wierni. Są słowa prawdy. Jest najwyższa cześć dla Najświętszego Sakramentu, tak dziś poniewieranego przez niekonsekrowane ręce i zatwardziałe serca. To budzi złość innych kapłanów. Dlaczego? Skąd takie zestawienie? Powołanie matki i kapłana. Co je łączy?

Zszargane powołania
Oba powołania, kluczowe dla świata, łączy to, że wypełniane gorliwie czynią świat przedsionkiem nieba. Szarganie tych powołań prowadzi świat do zguby, czyni świat już nie przedsionkiem, ale samym piekłem. Czyż piekłem nie jest to, że setki milionów, a może i miliardy dzieci nienarodzonych zostały zgładzone decyzją swoich matek i ojców? Czy świat dzisiaj jest przedsionkiem raju czy zapowiedzią piekła? Odpowiedź jest oczywista. Nachalny blichtr, promocja coraz to nowych światowych uciech, niekończące się igrzyska mają nam wmówić, że jest wspaniale. I większość rzeczywiście tak uważa.
Nagle pojawiają się ci, którzy żyją zgodnie z powołaniem, wbrew światu. Nie skoncentrowani na sobie, ale na powołaniu, które mają wypełnić. I to wywołuje złość tych, którzy swoje powołanie szargają. Tak beztrosko, zgodnie ze światowymi trendami mieli żyć wszyscy, a tu pojawia się wyrzut sumienia, znak sprzeciwu. Głosu serca do końca nie da się zagłuszyć. Ktoś żyje inaczej. Normalnie. To drażni. Powinni tego zabronić.

I zabraniają. Z Niemiec uciekają rodziny z dziećmi. Inni rodzice zamykani są w więzieniach, a dzieci oddawane pod nadzór urzędników. Rodzice oskarżeni o homeschooling. Owszem bardzo nieliczni rodzice, bo prawie wszyscy już ulegli niewolniczej mentalności. W Polsce garstka rodzin wychowująca i edukująca dzieci w domu zmaga się z biurokratyczną tyranią i poddana jest upokarzającym przepisom. Wszystko to przy milczącej aprobacie społeczeństwa zdziwionego: o co im chodzi? Że też im się chce? Przecież wszyscy oddają dzieci. Otóż to, wszyscy. Prawie wszyscy.

Skąd tyle zamordowanych dzieci? Z pychy, egoizmu, z podeptanego powołania. Ze ślepej pogoni za tym co robią wszyscy.

Wspomina starsza pani, z wielkim żalem, co dzisiaj nieczęste: "Jakie byłyśmy głupie! Praca w wydawnictwie, w Warszawie, i to wydawnictwo katolickie. Ach, jaki prestiż i pozycja zawodowa. I co? I nic. Ale ile z nich się abortowało, bo praca była najważniejsza. Ile z nich zmarnowało życie. Dzisiaj już wiem i zawsze mówię, że dzieci to największy skarb... "

Tu chociaż przyszło opamiętanie, szkoda że tak późno i u tak niewielu. A świat nadal morduje dzieci, bo matki depczą swoje powołanie, porzucają dom, idą do pracy, bo chcą SIĘ realizować. I dostają małpiego rozumu. Czekają na nie mordercy w białych kitlach, tony trucizn z napisem antykoncepcja, nieproszeni doradcy z gotowymi przepisami na konsumpcję życia, a na końcu gwarantowane gorycz i rozczarowanie. Serca wypełniają czcze sprawy. Myśli i słowa krążą wokół banałów uznanych przez świat za priorytety. A dzieci, którym uda się narodzić, mają także marną przyszłość. Jeśli szczęśliwie unikną żłobka czy przedszkola, to z pewnością czym prędzej trafią do przymusowych koszar szkolnych. Tam nie czeka na nie uspołecznienie, rozwój a nawet wiedza, ale szybka tresura do bycia częścią stada, kompleksy, demoralizacja. Szczególnie jeśli w domu nie czeka mądra matka i świat prawdziwych wartości.

A matka jest w pracy, ciałem i duchem. Z czasem sprawy domowe nużą i drażnią, i dzieci, i mąż. Nuda wkrada się do życia rodziny. Nie ma o czym rozmawiać, chyba że o pracy, bo każdy żyje swoim życiem. Telewizor wypełnia czas. Weekend i wakacje koniecznie ze znajomymi. Musi się ciągle coś dziać, sami ze sobą w rodzinnym gronie długo nie wytrzymamy. Dobrze że jest przedszkole, szkoła, świetlica, bo co byśmy z tymi dziećmi robili. Co zrobić z nimi po południu, by się nie plątały? Sale zabaw to dobry pomysł, można dzieci tam odstawić. Dziadek i babcia są tacy oporni. Kolonie i obozy mogłyby być dłuższe. Są wczasy "razem ale osobno", by dzieci nie przeszkadzały rodzicom i znajomym. Niemłoda już mama rodzi pierwsze dziecko. Długo, bardzo długo oczekiwane. Bardzo upragnione i wyglądane. Wreszcie jest. Chłopczyk ma dopiero pięć dni, już go wszyscy widzieli, już się oswojono, mąż wytrzeźwiał i raportuje imprezę z kolegami. Mama trochę się dąsa i snuje plany... powrotu do pracy. Przecież obrabia papierki w biurze linii lotniczych, to taka prestiżowa praca. O jej "karierze" wie już cały blok porodowy. Dzieckiem zajmie się kto inny. Kobiety naprawdę dostały małpiego rozumu.

A mężczyźni. Wzorem praojca Adama, problemy załatwiają ucieczką w krzaki i stamtąd wołają: to ona! Albo milczą urażeni, że ktoś coś od nich wymaga.

Rodzice, tak naprawdę, to po co wam te dzieci? Aha, bo chcecie.

Wreszcie te dzieci dorosną. Co będą miały w sercach i umysłach? Wzorce po swoich rodzicach. Odziedziczą je czy odrzucą? To zadecyduje o ich życiu. Nie wszystko da się odrzucić. Młoda rodzina nie może mieć dzieci. Dlaczego? Chcą żyć inaczej, nie robili nic złego, żadnej antykoncepcji, zawsze chcieli mieć dziecko, a nawet dużo dzieci. Skąd tyle bezpłodnych małżeństw? Zabijanie płodności antykoncepcją "rodzi" ograniczoną płodność lub bezpłodność w następnych pokoleniach. Skutki błędów i głupoty przodków dziedziczy się. Ten niezawiniony krzyż będą dźwigać następne pokolenia. Pozostaje pokorna modlitwa, lek na nasze dolegliwości i zranienia.

Dzieci domowe
Wychowanie dzieci w domu to ta właściwa droga. Powtórzmy. Wychowanie dzieci w domu. Dzieci w domu to za mało. Mogą zostać wyhodowane, mogą wyrosnąć na zblokowane i zdziczałe tak jak zaniedbane dzieci szkolne, jeśli matka uzna swój pobyt w domu za dopust i roztrwoni czas na telewizję, narzekania i tęsknoty za światem. Wcale to nierzadka sytuacja, bo wiele matek pozostaje w domu, ale realizuje swoim życiem te szydercze "siedzenie w domu".

Dzieci wychowywane w domu, poddane dyscyplinie, obowiązkom, gdzie przekazuje się wiarę, wartości, zapewnia edukację i kontakty z innymi ludźmi to wyzwanie dla rodziców, które po ludzku przekracza możliwości duchowe i materialne przeciętnych małżonków. Ale to właśnie jest zadanie dla zwykłych, katolickich rodziców. Ten uświęcony podział ról. To nie jest elitarna fanaberia, ale podstawowe zadanie do realizacji. Musimy uwierzyć, że łaska Boża nie zna ograniczeń i będzie nas wspierać. Chociaż jesteśmy wytresowani w lękach i braku ufności. Owoce tego wysiłku będziemy smakować przez całe życie, będą coraz obfitsze i obdarujemy nimi następne pokolenia. Doba i czas staną się gęste od zadań i obowiązków. Nasze wysiłki nabiorą głębokiego sensu. Szczególnie matka będzie dźwigać na sobie ten uświęcony trud. Będzie on nieustannie osładzany codziennymi radościami, drobiazgami, które tylko czujne oko matki dostrzeże. Najlepszej wychowawczyni, nauczycielki, opiekunki, lekarki swoich dzieci.

Oczy matki zobaczą rosnącą więź i zrozumienie między rodzeństwem, oddanie i przywiązanie do rodziców. Wzrastającą wiarę, nadzieję i miłość. Rozwijającą się wiedzę, żywą inteligencję i talenty - inne i niepowtarzalne u każdego dziecka. Otwartość na ludzi i zwykłą zaradność życiową. A wreszcie mądre dojrzewanie do samodzielności i odkrycia powołania, dla jakiego życie nam zostało dane od Boga. Bo to przecież jest celem wychowania. Będą w tym towarzyszyć słabości i porażki, by ćwiczyć nas w pokorze. Na zewnątrz wszystko będzie wyglądało na zwykłe, szare życie. Bo tak właśnie ma wyglądać. Tylko my będziemy wiedzieć jak trudne i jak pasjonujące jest takie życie i jak słodkie są jego owoce, dające przedsmak nieba. Jak nie warto tracić go na marności tego świata.

Matka wychowująca w domu dzieci to rzeczywistość jakby nie z tego świata. Ale także nie z przeszłego, bo jest on mocno wyidealizowany. To zadanie na teraz i na zawsze. Towarzyszy temu nieodparta myśl, że to droga do naprawy świata. Ale nie musimy myśleć o naprawie świata. Po prostu zatroszczmy się o nasze dzieci, o nasze rodziny na wzór Świętej Rodziny. Na błogosławione skutki nie będziemy długo czekać.


Rubinowicz
kwiecień 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz przesłany do moderatora